C-co? To... niemożliwe... Stałem tak, wyraźnie roztrzęsiony z kołatającym w przyspieszonym tempie sercu w piersi nad bezwładnym już, zimnym niemal ciałem właściciela sklepu, Rodianina. Całe moje skupienie na sytuacji, na kontroli mocy, uspokajaniu emocji prysnęło w jednej chwili; nagle straciłem poczucie czasu i miejsca, jakbym nie wiedział przez chwilę, gdzie jestem, ani co się ze mną dzieje.
To... już drugi raz, gdy jakaś osoba zginęła na moich oczach. Ale... poprzednio to nie odbyło się tak jak teraz, w jednej chwili, bez wahania, bez zastanowienia. Czy on nie zdaje sobie sprawy, że właśnie... zabił człowieka? Że pozbawił życia istotę podobną do siebie?
Czemu? Czy ludzie nie wahają się przed dokonaniem takiego kroku? Nie zastanawiają się, mając zabić człowieka, drugie istnienie? Wszyscy są tak okrutni, wyzuci z uczuć? Czy to środowisko nas tak kształtuje, warunki życia, wychowanie? To nie jego wina? Ale przecież... Aardu nic mu nie zrobił, był tylko zwykłym, biednym, nic nie znaczącym sklepikarzem. To tylko okoliczności sprawiły, że musiał się do tego posunąć? Czy to przez nas? Przeze mnie? Czy... już drugi raz... jakaś osoba... zginęła z mojej winy? Czy nigdy nie będę potrafił nikogo ochronić, gdy nadejdzie niebezpieczna chwila? Czemu go nie powstrzymałem? Czemu?! Czemu nie byłem w stanie tego zrobić?!... Dlaczego to akurat mnie spotkało? Czy będąc jedi, oglądanie takich sytuacji będzie na porządku dziennym? Czy będę mógł coś przeciwko temu zdziałać? Czy byłbym wstanie coś teraz zrobić, gdybym był silniejszy, gdybym był takim, jak mistrzyni? W mojej głowie panował chaos, nie wiedziałem, co mam zrobić, różne, niektóre nic nie znaczące, a niektóre bardzo wiele myśli pojawiały się i znikały w moim umyśle, nakładając się na setki innych. Jeszcze nigdy nie byłem w takim stanie. Po moim policzku niezauważalnie spłynęła pojedyncza, drobna łza, kapiąc cicho na zieloną skroń nieżywego już ciała, pozbawionego ciepła. Na ciało leżące przede mną, w kałuży świeżej, przerażająco prawdziwej krwi.
Nagle, bez zastanowienia, swój wzrok skierowałem w kierunku osoby, która dokonała tego czynu. Moje oczy... zapałały nienawiścią. Nie kontrolowałem już swoich emocji. Nie panowałem niemal nad sobą. Pożałuje. On tego pożałuje. Zabiję go. Zginie. Zginie z mojej ręki. Nie ważne, co się ze mną później stanie. On nie może żyć.
Już zaciskałem mocniej palce na metalowej, zimnej rękojeści miecza świetlnego, już szykowałem się do skoku i rozcięcia w pół przeciwnika, coś mnie jednak powstrzymało. Przypomniałem sobie coś. Moje szkolenie, mistrzynię, jej nauki, mojego byłego nauczyciela. Kaerin. Aro. Nie. Nie mogę ich zawieść, nie mogę tego zrobić. Jestem jedi. Jestem osobą, która nigdy nie ucieknie się do czegoś podobnego. Wycisz się. Skup swoje emocje w jednym miejscu, a potem wyrzuć je z umysłu. Oczyść go. Myśl jasno, zanalizuj sytuację. Wykorzystaj moc. Odetchnąłem głośno, starając się wyrazić w jakiś sposób i upewnić sam siebie, że już mogę działać. Że jestem gotowy.
Otwierając umysł, znów otworzyłem się na moc, otaczającą nas wszystkich. Pragnąłem ponownie ją wykorzystać, jak już wielokrotnie to czyniłem. Początkowo, wprowadziłem ją powoli, jakbym czynił to pierwszy raz, w głąb swojej głowy, pozwalając, by pomogła mi ona ułożyć myśli, uspokoić się, jasno myśleć, aż w końcu podjąć decyzję, co mam zrobić. Pozwalałem, by choć w części mną kierowała.
Poczułem się wręcz jak nowo narodzony. Wyzbyłem się poprzednich zmartwień, rozpogodziłem uczucia, wygnałem panoszący się strach i nienawiść z mojego serca, zastępując je pogodą ducha, tak charakterystyczną dla każdego chyba jedi. Pragnąłem jednak iść dalej. Chciałem, by ta czysta energia wzmocniła moje ciało. Zacząłem ją rozprowadzać po całym ciele; płynęła ona teraz w moich żyłach, wypełniła kości i spotęgowała siłę mięśni. Przejęła stery nade mną, wyostrzyła zmysły, polepszyła refleks. Tak wiele można było osiągnąć dzięki mocy... I tak wiele jednocześnie stracić. Nikt, kto był wrażliwy na moc, nie żył w spokoju. //po ludzku mówiąc - używam mocy "odwaga"//
Zanim jednak jeszcze cokolwiek zrobiłem, spojrzałem w bok, w kierunku Lloyda. Wyczuwałem go dalej w polu mocy, czułem jego silną aurę, coś jednak był nie tak... nie był takim, jak normalnie. Miałem jednak nadzieję, że to nic poważnego. Zlustrowałem szybkim rzutem oka sytuację w pomieszczeniu, po czym powziąłem plan. Nie mogłem nas teraz zawieźć. Ani siebie, ani Mifunego. Poluźniłem uchwyt miecza, wyłączyłem go. Ale tylko na chwile. Chciałem zdezorientować w ten sposób przeciwników, by dać sobie szansę do skutecznego ataku. Wiedziałem, że nie jest to też do końca bezpieczne ani "uczciwe", ale czy w ogóle walka jedi z kimś, kto mocy nie odczuwa może być uczciwa? Nie. Uczciwość, czystą walkę zachowam na spotkania z użytkownikami mocy, takimi, jak ja. Nie tracąc już więc więcej czasu, błyskawicznie przekierowałem większość energii do nóg, po czym wybiłem się z nich silnie, kierując się w stronę wroga grożącego "serią" Lloydowi. W tym samym czasie, za pomocą umysłu kierowałem drogę w kierunku pozostałych przeciwników, po czym nie marnując już ani chwili, gdy już się wybijałem, nagłym zrywem czystej energii, popchnąłem ją na ile tylko umiałem utorowanymi drogami, starając się tak jak wcześniej wytrącić broń z rąk przeciwników. Nie liczyłem jednak na zbyt wiele, miałem jednak nadzieję, że chociaż jeden lub dwóch mniej uważnych straci chwilowo możliwość strzelania, a reszta nie będzie mogła prawidłowo wycelować. Ja tymczasem w locie ominąłem resztę bandytów, a znajdując się tuż przy zamierzonym celu, dalej nie włączając miecza uderzyłem z całą siłą metalową rękojeścią miecz w głowę młodzika, chcąc go jednak tylko ogłuszyć, zaraz po tym, błyskawicznie odpaliłem ostrze i zwróciłem się w kierunku reszty. Nie zatrzymując się ani na chwilę w jednym miejscu, przesunąłem się w kierunku kolejnych i celując w lufy karabinów, wykonałem klasyczne sun djem, którego nauczyłem się podczas szkolenia techniki Shii-Cho, z przełożeniem na większą ilość osób i inną broń. Starałem się to wykonać jak najsprawniej, by już po chwili doskoczyć do kolejnych z wrogów i kolejno - pierwszego z nich, po nagłym przysiadzie i uniku ewentualnego ataku, podciąłem silnie kopiąc w nogi, po czym ogłuszając uderzeniem w brzuch, a w kierunku drugiego posłałem rzucony miecz świetlny, skierowany w jego broń. Nie miałem pojęcia, czy coś takiego mi się uda, ale musiałem spróbować, dać z siebie wszystko. Inaczej byśmy zginęli.